
Przy kawie o marzeniach z Magdaleną Gołdą
Magdalena Gołda jest coachem, właśnie ruszył nabór na jej wyjątkowy kurs dla samodzielnych rodziców www.samodzielnirodzice.com
Zajrzyj koniecznie!
- Kim jesteś?
- Kim jestem… Widzisz, wiem, że będziemy rozmawiać o biznesie i pewnie chciałabyś wiedzieć, czym się zajmuję.
Ale co ciekawe, nie przychodzi mi do głowy odpowiedź związana w biznesem. Jak sobie myślę teraz, kim jestem, to myślę „human being”, jestem żywą istotą, i później długo, długo nic. Ale rozumiem, że pytasz o takie tożsamościowe rzeczy, te związane z zawodem, pracą… Kim jestem, jak ja bym siebie określiła w tym momencie? Dzisiaj już przechodzi mi przez gardło odpowiadanie, że jestem coachem, który pomaga różnym grupom ludzi stanąć na nogi po trudnych doświadczeniach, przejść przez jakąś zmianę czy też ruszyć z miejsca. Natomiast jeszcze 1,5 roku temu wcale tak łatwo mi to nie przechodziło przez gardło. I mimo że miałam ten certyfikat coachowski w kieszeni chyba 3 lata, to ja ciągle jeszcze się zastanawiałam „Ojej, czy ja mogę powiedzieć o sobie, że jestem coachem? Czy to już?”
Były tego dwa powody: jeden był taki, że często kobiety (i ja się do nich zaliczyłam przez jakiś czas) mają w sobie coś takiego, że wydaje im się, że nigdy nie są dość dobre, by móc mówić o sobie dobrze. Ja też to miałam. Myślałam: muszę jeszcze coś zrobić, jeszcze się doszkolić, jeszcze jeden kursik zaliczyć, jeszcze jeden certyfikat zrobić, jeszcze to jeszcze tamto. Te z nas, które wiedzą, o czym mówię, pewnie potwierdzą, że bardzo długo nie czują się wystarczająco gotowe, żeby zacząć. Ostatnio przeczytałam takie zdanie Marissy Mayer, tej poprzedniej prezeski Google’a, a obecnej CEO Yahoo!, która powiedziała, że zawsze robiła rzeczy, na które jeszcze nie była gotowa i właśnie one najbardziej ją rozwijały.
I właśnie gdzieś na tej mojej drodze i ja doszłam do wniosku, że pewne rzeczy trzeba po prostu zacząć robić i już. Na początku tak też było z tą moją tożsamością coacha, że ciężko mi było powiedzieć, kim ja jestem, co ja robię… Wydawało mi się, że może KIEDYŚ tak będę mogła powiedzieć, ale na razie jeszcze jestem niedoskonała, jeszcze muszę to i owo.
Później poszłam po rozum do głowy. Co to za bullshit?!, pomyślałam sobie. O jakiej niedoskonałości ja w ogóle chrzanię? Rzecz polega na robieniu, a nie ciągle takim dopieszczaniu, dokręcaniu tej śrubeczki. Guzik prawda! Człowiek najwięcej uczy się, gdy robi!
Przykład? Rok temu zaczęłam organizować takie wakacyjne wyjazdy warsztatowe dla samodzielnych rodziców i ich dzieci. Na początku sobie wyobraziłam, że to tyle roboty, że to trzeba przecież wszystko zorganizować, zaproponować tym dwóm grupom coś ciekawego, nocleg, wyżywienie. A kto na to przyjedzie? Czy w ogóle ktoś? I tak dalej… Ale później przyszła ta klarowna myśl: Magda! Po prostu rób! Zacznij, a później zobaczysz.
Ale z tym mówieniem o sobie, że jest się tym a tym i że jest się w czymś dobrym, to był jeszcze jeden powód. Marka coacha w Polsce jest bardzo, wiesz, wykoślawiona, to znaczy definicja jest nieostra. Ja nawet napisałam na swoim blogu taki tekst o tym, czym jest coaching, a czym na pewno NIE JEST, bo po prostu czasami ja sama mam potrzebę odesłać moich klientów do tej wiedzy. Nie ich wina, ale mylą nagminnie coacha z terapeutą albo dla odmiany - z mówcą motywacyjnym.
- Przez to, że to od stosunkowo krótkiego czasu funkcjonuje w Polsce, prawda? Taki chaos to powoduje, to idzie w dobrym kierunku, to się pewnie doprecyzuje, tylko może ludzie muszą się oswoić i zrozumieć, tak jak 50 lat temu trzeba było się oswoić, co to jest wymiana opon, bo wcześniej tego nie było, nie? Magda, gdy przed chwilą powiedziałaś, że jesteś coachem, to miałam ciary, wiesz? Bo ja dokładnie tak samo mam ze słowem fotograf. Takie mocne to było dla mnie i strasznie fajnie było usłyszeć od ciebie, że ty już jesteś po drugiej stronie mocy.
- Haha! Tak, z czasem to przechodzi przez gardło ☺ To coś jeszcze dorzucę. Samo to pytanie, kim jesteś, jak byś się określiła, powoduje u mnie jeszcze jedną taką obiekcję, że generalnie w mojej pracy dużą wagę przywiązuję do słów, może dlatego, że z pierwszego wykształcenia jestem filologiem. Zauważyłam, jak łatwo jest się oetykietować i zaszufladkować. Ja sama też długo walczyłam z tym, żeby nie mówić o sobie, że jestem coachem tylko od samodzielnych rodziców, bo to jest tylko jedno moje dziecko coachingowe. Natomiast w coachingu interesuje mnie tak wiele rzeczy, że zamykanie się tylko na samodzielnych rodziców i bycie kojarzoną tylko z tym to jest dla mnie o wiele za mało. Aktualnie zajmuję się rzeczywiście tym projektem bardzo intensywnie, bo właśnie wypuściłam kurs online www.samodzielnirodzice.com (ZAJRZYJCIE KONIECZNIE!) , więc faktycznie w mojej obecnej działalności dość dużo czasu poświęcam temu projektowi. Ale nie lubię takich etykietek, żeby się zamknąć, żeby się tak mocno dookreślić, bo po prostu jest za dużo fajnych rzeczy, które mnie interesują, np. relacje, związki… Lubię obserwować, jakie ludzie mają potrzeby. Na przykład jakiś czas temu do mojej praktyki coachingowej dołączyłam elementy treningu dla par. Chodzi o rozwijanie relacji. Zrobiła się z tego jedna całkiem spora odnoga mojej działalności, bardzo dużo mam klientów akurat zainteresowanych tym tematem. Ludziom zaczyna zależeć na jakości ich relacji. Więc ja też cały czas się rozglądam, patrzę, płynę sobie z tym, wiesz…
- No bo przecież nie trzeba tego na zawsze deklarować, prawda? Można robić różne rzeczy. Podobnie jest w fotografii. Robię zdjęcia kobietom, które mają własne firmy lub o tym marzą, ale przecież uwielbiam dokument, reportaż i robię też zdjęcia kobiet w ciąży, rodzin czy facetów. I to wydaje mi się zdrowe…
- No właśnie, myślę, że ta różnorodność jest potrzebna! A jeszcze jak ktoś się zna na tyle na sobie, że wie, że potrzebuje konkretnie tej różnorodności, to warto dawać to sobie.
- Czy coaching relacji jest dla par?
- I dla par, i dla pojedynczych osób. Jeśli przychodzi para, to dlatego, że chce popracować nad swoją relacją. I gdy pytam, dlaczego przychodzą do coacha, a nie do terapeuty na terapię dla par, to przeważnie mówią, że mają jakiś wspólny cel jako para, np. chcą razem zamieszkać. Albo przygotowują się do narodzin dziecka. Klienci na taki coaching dla par przychodzą sami, przeważnie dlatego, że słyszeli o moim kursie online „Jak znaleźć miłość?”. To faktycznie bardzo dobry kurs, wciąż mam takie opinie od klientów i mam z tego niesamowitą satysfakcję. A więc są osoby, które pracują nad relacją, którą już mają. I jest jeszcze jedna grupa osób – przychodzą, bo nie mają sukcesów w relacjach. Albo te relacje szybko się rozpadają, albo w ogóle trudno im nawiązać jakąkolwiek relację. Single, powiedzielibyśmy dzisiaj. Wówczas proponuję takim osobom lepsze poznanie siebie i zbudowanie najpierw dobrej relacja ze sobą, ponieważ wychodzę z założenia, że najpierw trzeba poznać siebie, żeby potem zbudować relację intymną z kimś innym.
- A jak to jest z tym Twoim malowaniem, Magda? Bo wiesz, mam wrażenie, że jak coś tak na luzie idzie, bez presji, to super rzeczy się dzieją wokół tego…
- Jakbym Ci powiedziała, jakie były początki tego malowania, to może nie dałabyś wiary. Bo ja nigdy pędzla w ręce nie trzymałam. Kreski prosto namalować nie umiałam. Nawet na powiece. No ale rzeczywiście bardzo się zaangażowałam w malowanie. To jest taka ekspresja, która jest dla mnie bardzo ważna. To jest też dla mnie takie otwieranie się na nowe, otwieranie się na swoje ochoty… No na przykład teraz mam ochotę malować. I sobie maluję ☺
To jest właśnie podobnie jak z tym określaniem siebie, etykietowaniem, oklejaniem się. Dlatego tego nie lubię, bo to brzmi jak koniec, że już jestem dokończona, określona. Dzięki temu, że wciąż próbuję różnych rzeczy, nie mam takiej presji, żeby być taką… skończoną. To bardzo uwalniające uczucie. Wychodzę z założenia, że ja się wciąż uczę. Ale teraz już mam z tym luza. Nie muszę być jakaś. Mogę być sobą.
- Może czas na relaks jest też po to, żeby poukładać sobie rzeczy ze swojej branży, żeby potem móc się zanurzyć z dystansem, z wyboru, a nie zmęczona, w swoje tematy zawodowe.
- Dokładnie, tak mam z każdą pasją! Inną pasją są bębny i rzeczywiście, jak ponaparzam zdrowo, to głowa zupełnie inaczej pracuje! Ale pewnie wiele osób tak ma, że pasja, czy to będzie bieganie, czy granie, czy taniec, czy cokolwiek innego, daje ten ważny balans.
- Magda, chciałam porozmawiać z Tobą o marzeniach…
- O marzeniach? Zaskoczyłaś mnie. I chyba będzie ciężko, bo wiesz co, ja się dowiedziałam o sobie, właśnie na swoim własnym coachingu, że ja mam taką krótką perspektywą czasową. Moja linia czasu biegnie jakby na 2 miesiące do przodu, nie dalej. Więc gdy myślę o marzeniach, o tym, co miałoby się wydarzyć w przyszłości, to mi jakoś ciężko sobie to wyobrażać. Jakąś mam taką konstrukcję mentalną.
Więc, gdy mówisz marzenia, to mi bardzo prozaiczne rzeczy przychodzą do głowy. To są rzeczy takie na tu i teraz. No mam np. marzenie, żeby po prostu być zdrową, szczęśliwą, i żeby dookoła byli ludzie zdrowi, szczęśliwi.
Ale wiesz co, mam takie jedno marzenie. Może to zabrzmi górnolotnie, ale mam takie marzenie, żeby ludzie ogólnie na świecie zaczęli zauważać (i to się na szczęście już powoli dzieje), że wiele zależy od pokochania samego siebie. Jeżeli się tego nauczymy, my jako ludzie, kochać samych siebie, to nie będziemy mieli potrzeby dosrywania innym, prostowania innych, ale też kopania samych siebie. A z tego bierze się najwięcej problemów: że ludzie po prostu nie lubią samych siebie. Nie lubią, nie akceptują.
Ja wiem, jak to brzmi, ale naprawdę tak sobie myślę, że to jest moje marzenie. Po prostu moim marzeniem jest żyć w takim świecie, gdzie ludzie siebie samych lubią, bo widzę jak bardzo dużo to daje każdemu pojedynczemu człowiekowi. Mam wrażenie, że jakby się to spełniło, to wiesz, nie byłoby wojen, nie byłoby tyle zła w takim wymiarze, w jakim jest teraz, nie byłoby uzależnień, bo ludzie zaczęliby bardziej szanować siebie, planetę… Mam marzenie być dumną z tego, że dobry świat zostawiamy naszym dzieciom. To są wnioski bardzo związane z moim doświadczeniem zawodowym, bo widzę, że to jest autentycznie pierwszy krok i często najtrudniejszy krok dla wielu osób, z którymi ja pracuję. Właśnie brak tej miłości własnej i akceptacji samego siebie. Z tego się bierze większość ich problemów. I mam też okazję obserwować, jak wielka jest zmiana, jak ktoś ten temat przepracuje. Po prostu ludzie rozkwitają jak motyle z poczwarki, otwierają się, zaczynają się uśmiechać, zaczynają błyszczeć. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że to nie jest żadna pieprzona magia, to jest takie zdecydowanie się na to, żeby nawiązać relację z samym sobą. Ja nawet w tym moim kursie dla samodzielnych rodziców mówię „Nawiąż relację z najważniejszą osobą na świecie…”. I wiesz, taki trzykropek zostawiam. I dopiero po chwili mówię „Kim jest ta najważniejsza osoba na świecie? Ty, ty sama”.
- Znowu mam ciary. Tak sobie wyobrażam, że osoba która jest w takim procesie u Ciebie, na koniec swój problem może uważać za nieistotny już, co innego może uznać za ważne, jeśli dała sobie szansę.
- Tak, masz całkowitą rację! Od początku w procesie coachingowym bardzo ważne jest, żeby określić sobie cel. Cel tej pracy coachingowej. I coach tak naprawdę powinien docisnąć maksymalnie, żeby ten cel był jak najbardziej precyzyjny. I bardzo często się tak dzieje, że osoba przychodzi z jakimś celem na pierwsze spotkanie, ja dokręcam śrubę, i np. ten sam cel na trzecim spotkaniu wygląda zupełnie inaczej. Właśnie dlatego, że człowiek ma czas się nad tym zastanowić: o co tak naprawdę mi chodzi? Często okazuje się, że już o coś zupełnie innego niż to, z czym przyszedł na pierwszą sesję. I ta praca właśnie wtedy może się udać, bo jakbyśmy zostali na powierzchni tego pierwszego niezbadanego celu, to byśmy pracowali nie nad tym, nad czym de facto trzeba.
- Magda, a czy dla Ciebie marzenie od razu jest celem? W sensie, że robisz z tego zadanie do wykonania?
- Nie wiesz co, trochę tak. Ale i trochę nie. Bo generalnie łatwiej jest mi pomóc komuś osiągnąć cel niż samej sobie. Z drugiej strony wiem, że jeśli faktycznie coś wybiorę i się za to zabiorę, to przeważnie to realizuję i mi to wychodzi. Mówi się, że „cel to marzenie z datą realizacji”. Nie wiem, czy tak jest. Ja mam chyba na odwrót. Czyli tak jak w Twoim pytaniu, że to raczej marzenie zamienia się w cel z datą realizacji.
Na przykład chciałam zrealizować ten kurs online dla samodzielnych rodziców. Dość długo już z tym chodzę, długo go w sobie noszę, wiesz, jak taka kura, po prostu znoszę ten kurs jak jajo. No i jest. No więc kiedy mam taki pomysł i on przejdzie moją weryfikację wyboru, to wtedy oczywiście szukam różnych pomysłów, jak mogę do tego dojść. Rozpisuję sobie te pomysły na takie małe podcele. Natomiast nie mam tak, że każde marzenie w ten sposób załatwiam. Znam jednak ludzi, którzy rzeczywiście tak do tego podchodzą i robią dużo, i wszystko, i naraz, i co ciekawe, u nich to działa. Ja potrzebuję dużo wewnętrznej higieny. Potrzebuję dobrych powodów. Chociaż z drugiej strony wiem, a nawet mam taką opinię osoby, która jak się za coś zabierze, to to dowiezie. Jakbyś na przykład zapytała bliskie mi osoby, moją mamę, moje siostry, to by Ci powiedziały, że Magda to jest taka osoba, która po prostu wie, czego chce i idzie, i to robi. Tak, ja wiem, czego chcę, ponieważ z poznawania samej siebie mam frajdę. Ale zauważ, że one widzą właśnie to, co zostało zrobione, a ja widzę te rzeczy, które zostały zrobione i te, których nawet nie tknęłam, bo ich nie wybrałam. To widzę tylko ja. Więc tu może tkwić mały błąd poznawczy 😉
Więc widzisz, z jednej strony może mam opinię takiej osoby, która realizuje swoje cele, natomiast mi jest łatwiej pomagać komuś dowozić jego cele. Wówczas mogę podejść bardziej narzędziowo i często właśnie o to moim klientom chodzi. Chcą podejścia narzędziowego, bo na poziomie emocjonalnym radzą sobie z tym całkiem dobrze. Wówczas coaching jest jak znalazł.
Jako że znam rzeczywiście te narzędzia, to i sama z nich często korzystam, jeżeli mi na czymś bardzo zależy. Na przykład w ten sposób 2 lata temu wypisałam się z korporacji. Rozpisałam to sobie na takie małe kroczki z datą realizacji, żeby się nie rzucać od razu na głęboką wodę. I wiem, że nawet słonia można zjeść łyżeczką, więc ja sobie te łyżeczki dawkuję. Ale to nie jest tak, że jak już jestem coachem, to wszystko mi idzie jak z płatka. Ważny jest wybór. Ja nie na wszystko się rzucam. Bo dla mnie wybieranie jest tak samo ważne jak niewybieranie. Chociaż może fajnie by było być taką osobą, która po prostu wszyściusieńko, co sobie tylko zamarzy, to od razu robi. I co śmieszniejsze, wiem, że to jest możliwe, hahaha!
- Bo ja właśnie czytałam „Esencjalistę. Mniej, ale lepiej” i autor naprawdę jakoś do mnie trafia. Chodzi o to w skrócie, żeby świadomie wybierać. Tak codziennie, nawet w pierdołach typu zakupy czy sprzątanie. Że ten wybór jest takim momentem ważnym. Żeby tą energią, która mamy, odpowiednio zarządzić. Nie tylko w pracy.
- No to widzisz, zgoda. Nie znam tej książki, ale może gdzieś intuicyjnie faktycznie to stosuję. Ostatnio studiowałam nauki takiego mnicha, on się nazywa Dandapani, i on właśnie bardzo dużo mówi o wyborach w kontekście energii. O tym, w jaki sposób obdarzamy własną energią różne obszary w naszym życiu. I jest mi bardzo bliskie to, co mówisz o tym „Esencjaliście”. Zauważyłam, że takich świadomych wyborów dokonuję od kilku lat, na przykład nie bywam w niektórych miejscach tylko dlatego, że tak wypada, tylko po prostu zadaję sobie pytanie: czy ja naprawdę chcę swoją energię i czas poświęcić teraz na to? Po co? To jest kluczowe pytanie. Jeżeli znajdę kilka dobrych powodów „po co?”, to okej.
- Magda, jeszcze odnośnie tego „po co”. Mam pytanie o Twoje „why”, o które pytał Simon Sinek, pamiętasz? Masz takie swoje „why?”, jeśli chodzi o biznes?
- Tak. Zdecydowanie. Był taki moment, że po dziesięciu latach w reklamie doszłam do ściany. Czułam, że jestem jakby krok przed wypaleniem zawodowym. Właśnie wtedy zaczęłam sobie zadawać pytania: po co ja to robię? Wszystkie swoje zdolności pożytkuje w celu, który nie jest mój. Robię to tylko po to, żeby mieć pensję na koniec miesiąca. Oczywiście plusem było obcowanie z ludźmi, których lubiłam i tak dalej. Ale pytania, które mi się wtedy pojawiały w głowie, były naprawdę grube, np.: czy cokolwiek z tego, co robię, w jakikolwiek sposób przyczynia się do powiększania dobra na świecie? Czy to, że ja ładnie opiszę, jak działa lodówka znanej firmy, to czy to komuś coś wniesie ważnego do życia? Czyli zaczęły się takie pytania w ogóle o cel i o sens. A że zawsze interesowałam się psychologią, zawsze bardzo dużo czytałam, moja mama też miała dużo książek z tej dziedziny, zawsze to było w moim życiu, to naturalnie ciągnęło mnie w tę stronę. Zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób ja mogłabym to wykorzystać, w jaki sposób mogłabym się do tego świata zbliżyć, i wtedy właśnie wpadłam na pomysł, że to mógłby być coaching. Najpierw sama poszłam na swój coaching, kiedy jeszcze nie wiedziałam, czego dalej chcę, i zobaczyłam, jakie to skuteczne!
To było superblisko tej psychologii, którą się interesowałam i zaczęłam iść w tym kierunku. Wtedy to wszystko właśnie się objawiło: że chcę być coachem. No i zaczęłam to realizować. Rozpisałam sobie, co konkretnie muszę zrobić, co konkretnie trzeba sprawdzić, jakie konkretnie mam w to zaangażować zasoby własne, jakie cudze. Ile to zajmie czasu. Jak przeorganizować życie, by będąc samodzielną mamą, jednocześnie remontując mieszkanie, wrócić tak naprawdę do szkoły i zacząć to wszystko od nowa. A więc czas, pieniądze, rozmowy z przyjaciółmi. Niektórzy szczerze pukali się w czoło. Kobieto, po co Ci to? Chcesz uczyć się nowego zawodu? Po trzydziestce? Tak, kurde! A na co mam czekać? Na złoty zegarek po latach oddanych korporacji? Bez jaj.
Więc to moje „po co” pojawiło się z takiej potrzeby – żeby ci to skrócić do jednego skondensowanego zdania – nadania sensu temu, co robię. No więc, jak widzisz, rzeczy grubego kalibru. Chciałam, aby moje „po co” przekładało się na pomnażanie dobra na świecie, mimo że znowu to tak górnolotnie brzmi...
- Dziękuję Magda, bardzo do mnie trafia bardzo.
- Wiesz, później pojawiło się coś jeszcze. Poczułam, że moje doświadczenie życiowe plus narzędzie coachingowe to jest coś potężnego. Że jedno zasila drugie. I gdyby przełożyć narzędzia na działanie w obszarze, w którym mam doświadczenie, to to zadziała. I faktycznie tak było. Tak się zrodzili Samodzielni Rodzice na przykład. A potem inne rzeczy.
- Czy mogłabyś powiedzieć, jak wygląda twój tydzień pracy?
- Nie mam stałego rytmu. Aktualnie dużo czasu poświęcam wystartowaniu kursu online. A więc sporo pracuję przy komputerze, więcej niż zwykle. Jeżeli mam akurat dużo osób w procesie coachingowym, to praktycznie codziennie mam sesje z klientami. Nie mam swojego gabinetu, bo to jest pójście w koszty, wynajmuję więc gabinet na godziny. Również cała jesień była niestandardowa, bo sporo czasu spędziłam w studiu, potem przy materiałach do montażu, a wcześniej na układaniu treści. Zauważyłam, że bardzo lubię taką pracę koncepcyjną, merytoryczną nad robieniem kursów. To jest mój trzeci kurs i na pewno nie ostatni. Pamiętam, że na początku miałam opór przed kamerą, ale teraz to jest już całkowicie naturalne, stało się częścią mojej pracy.
- To fajnie, że też to działanie pomaga przełamywać różne opory.
-Tak. I myślę, że to poszło gładko, bo stała za tym taka motywacja, że kursem mogę podzielić się jednocześnie z większą liczbą osób. Sesje coachingowe mają swoje ograniczenia czasowe, a w ciągu tygodnia nie mogę spotkać się z większą ilością osób niż mogę. A mając ten kurs online, jestem w stanie w ciągu 20 minut spotkać się nie z jedną osobą, a z 1000 osób. Oczywiście spotkania jeden na jeden są bardzo cenne, o tym wiedziałam od zawsze. Natomiast wartość tej pracy wirtualnej wciąż bardzo pozytywnie mnie zaskakuje. I to, i to jest fajne, i nie zamieniłabym jednego na drugie, to się wszystko dobrze uzupełnia.
Plus oczywiście warsztaty. To jest kolejny spory temat. Spotkana na żywo z grupami, z ich dynamiką, z ich unikalną energią. Uwielbiam to, bo mnie również jako człowieka to bardzo wzbogaca. Gdy słyszę historie ludzi, ich własne przemyślenia i wnioski, do których doszli gdzieś tam w toku doświadczeń, to mi to bardzo dużo daje, ja się też od tych osób bardzo dużo uczę, ta wymiana jest super. Po każdym takim spotkaniu czuję się bogatsza.
Ponadto warsztaty wyjazdowe mają jeszcze to do siebie, że to jest wyrwanie się z tego środowiska naturalnego i pojechanie z tym, co się akurat ma w duszy, na zewnątrz, w dzicz, w głuszę, w góry, na łono natury. To są dodatkowe walory tych spotkań, bo każdy zabiera swój kawałek świata i jedzie z nim gdzie indziej, poza dom, poza to naturalne środowisko, do z pozoru obcych ludzi. To wymaga odwagi. I sporej wrażliwości.
- Czy da się to pogodzić z tematem work life balance? Masz równowagę w kwestii rodzina, życie zawodowe?
-Tak, bardzo dużo w tym kierunku zrobiłam, by tak było. Aczkolwiek moja praca czasem wymaga ode mnie bycia dostępną wieczorem lub w weekend. Na przykład na sesje indywidualne przeważnie większość chce się spotykać po pracy. A ja mam najwięcej czasu w trakcie dnia, kiedy dzieci są w szkole. Czasami więc muszę się dostosować do grafika osoby pracującej, a dla niej dobrym czasem na sesję jest godzina 18:00 albo sobota. Zawsze staram się umawiać w ciągu dnia, np. rano, ale kiedy mam takich klientów, którym bardzo zależy na wieczorze, bo nie ma innego wyjścia, to też się do tego dostosowuję. Ale jednak nie zrobiłabym z tego zasady. Dobrym wyjściem są też sesje online, bo wtedy zamykam się na godzinę w pokoju i mogę być tylko dla klienta, ale jestem w domu.
Pamiętam, że w wyborze drugiego zawodu ważne było dla mnie samodzielnie rozporządzanie czasem pracy. Bardzo było dla mnie ważne, żeby dziecko nie siedziało na świetlicy, a niestety przez pierwsze 2 lata szkoły siedziało na świetlicy do 17:00,bo byłam takim typowym rodzicem na etacie. Ale nie mogłam tak długo wytrzymać, ja jednak jestem z tych rodziców, co to lubią podać dzieciom domową zupę po przyjściu ze szkoły. Już to przerabiałam i wiem że dalibyśmy radę, bo miliony ludzi tak pracują, ale ja chciałam mieć inny rytm. Teraz praca pozwala mi być bardziej z dziećmi. Lubię chodzić na szkolne przedstawienia, lubię wpaść do szkoły w południe i zrobić dzieciakom warsztaty. Lubię to, że nie muszę się zwalniać z pracy i gnać przez całe miasto, żeby zdążyć. Cenię sobie ten spokój i tę bliskość. Tak, work-life-balance jest dla mnie bardzo ważny.
- Czy masz trzy książki, które mogłabyś zarekomendować? Takie, które coś Ci robią, są znaczące?
- Trudne pytanie dla osoby, która nałogowo czyta. Hm, pierwsza książka, jaka mi przychodzi do głowy, to jest „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estes. To jest książka, którą się po prostu czyta jak takie mądrości klanu kobiet, którego mi w dzisiejszych czasach bardzo brakuje. Ja jeszcze się załapałam na szczęście na taką końcówkę wielopokoleniowych domów, kiedy żyły blisko siebie pokolenia babci, matki i córki, jeszcze to pamiętam. Co prawda nie mieszkałam na stałe z babcią, ale dużo czasu z nią spędzałam. I pamiętam takie różne jej opowieści, które objaśniały mi świat. Dzisiaj brakuje mi tego bardzo, a najbardziej dotkliwie to odczułam po urodzeniu dziecka. Bardzo mi w tamtym czasie brakowało takiego poczucia bycia otoczoną kręgiem kobiet, które rozumieją. I właśnie ta książka mi tą potrzebę zapewniła. Czytając ją, miałam poczucie, że to jest kontynuacja tych opowieści mądrych kobiet, które chciałabym mieć zawsze przy sobie. Więc to jest moim zdaniem taka książka must read dla każdej kobiety, dla której ważna jest więź z innymi kobietami. Przy czym ją się bardziej studiuje niż czyta, w zasadzie. Kupiłam ją też mojej mamie w prezencie i też była zachwycona.
Drugą książką jest „Potęga teraźniejszości” Eckharta Tollego. I do niej zawsze będę miała sentyment, bo wpadła mi w ręce, gdy bardzo jej potrzebowałam. Trudno jednoznacznie powiedzieć, o czym jest. O uważności. O sztuce bycia tu i teraz. Nie jest łatwa, też ciężko powiedzieć, że to książka do czytania, chyba również bardziej do studiowania po kawałeczku. Jest tak nasycona, tak skondensowana, że trzeba ją sobie dawkować. A trzecią książką jest „Pielgrzym nad Tinker Creek” Annie Dillard. I jest to książka o obserwowaniu przyrody, ale w takim filozoficznym sensie, coś jak współczesna wersja „Walden” H. D. Thoreau.
- Czy chcesz coś dodać? Masz motto jakieś, informacje, coś takiego Twojego?
- Znowu trudne pytanie. Ostatnio dużo myślę o robieniu różnych rzeczy bez presji, bez perfekcjonizmu, bez takiego od razu napalania się, że muszą być z tego jakieś niesamowite efekty. Więc może taka myśl z bieżących refleksji: jeśli coś byś chciała zrobić, ale boisz się, że nic z tego nie wyjdzie, zrób i tak, zrób to bez oczekiwań, że to musi być od razu wiekopomne dzieło. A jeśli nie wiesz, gdzie zacząć, zacznij gdziekolwiek. Druga myśl, która trochę się z tym wiąże, to: baw się życiem, jakby życie to był wielki plac zabaw. Niech Cię to wszystko po prostu bawi. Baw się dobrze, ale nie czyimś kosztem. Śmiej się, wyczul swoje zmysły na zabawną stronę życia. To Ci pomoże złapać dystans, do siebie i do świata. I trzecia myśl, poczuj wdzięczność za wszystko, co masz już tu i teraz. I rób to chwila po chwili. Pod koniec tygodnia zobaczysz, jaka jesteś bogata!
Magdalena Gołda jest coachem, właśnie ruszył nabór na jej wyjątkowy kurs dla samodzielnych rodziców www.samodzielnirodzice.com
Zajrzyj koniecznie!
Trenerka, blogerka, filolożka, copywriterka. Felietonistka portali o tematyce rozwojowej i rodzicielskiej. Pasjonatka życia tu i teraz.
Autorka programu Samodzielni Rodzice, przeznaczonego dla rodziców samodzielnie wychowujących dzieci oraz żyjących w rodzinach patchworkowych. Pomaga rodzicom po rozstaniach zmierzyć się ze zmianami, które zaszły w ich życiu i szybko stanąć na nogi. Prowadzi sesje indywidualne i warsztaty grupowe.
W czasie wolnym czyta na potęgę, gra na bębnach, tańczy tango i podróżuje. Kiedy chce się pobudzić, staje na głowie lub pije yerba mate, a gdy potrzebuje wyciszenia, praktykuje jogę i medytuje. Nie wyobraża sobie życia bez kontaktu z przyrodą.
Prywatnie szczęśliwa mama i partnerka. Żyje w rodzinie patchworkowej.
Więcej szczegółów www.magdalenagolda.com
Tak chcę czytać wywiady z fajnymi kobietami!
Zgadzam się na otrzymywanie newslettera od Waka Waka Fotografia.
Fajnie że dołączasz!
Sprawdź jeszcze tylko swoją skrzynkę mailową i potwierdź zapis. Dziękuję.